11 maja 2015

Poniedziałek, czternaście o piątej


Pragnienie zbudziło mnie poniedziałkowym brzaskiem. To był wesoły weekend. 


Czas pokutować - pomyślałem. Zszedłem do kuchni. Wyciśnięta cytryna już wlewała się do butelki. Piję. Łyk, drugi, trzeci. Kwaśna błogość zalewa zmęczony żołądek. Ulga.

Ziewając sznuruje adidasy. Oblepiony leginsowym poliestrem, uśmiecham się do siebie. Zamykam drzwi. Biegnę.

Miasto o świcie wygląda inaczej. O takim świcie wygląda pięknie. Biegnę.

Zroszone łąki moczą bawełnę butów, z chłodnym powietrzem serwują rześką pobudkę. Biegnę.

Mijam pachnące piekarnie, spóźnione autobusy. Polskie dzieci budzą się gdzieś w poniemieckim mieście. Biegnę...

Przy fabrykach, po ulicach. Ciągle biegnę.

----

Wpis dedykuję wszystkim porannym piwom, którymi nie leczę już kaca.















Brak komentarzy: